Trzeba było widzieć minę proboszcza, jak wszedł do kuchni tego ranka.
– Jak majowa łąka z kaczeńcami, dokładnie tak samo – opowiadał.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Na zielonym gumolicie rozpełzły się kaczątka z dwóch gniazd. Niektóre już biegały jak oszalałe, inne próbowały dopiero ustać na nogach i widać nie miały zbyt dużej wprawy, kiwały się śmiesznie w przód i w tył. Kot na piecu zdziwiony i wystraszony, bo kwoki nie znają się na żartach zupełnie, cofnął się przezornie w głąb.
– Cała podłoga, a jazgot jaki. Co to za pomysł do kuchni kwoki przynosić.
– To co, miałam je zostawić, żeby się zmarnowały jak kurczęta?
Gospodyni jest poirytowana, niedawno kuna czy tchórz wyniosły cały wyląg kurcząt. Żeby to samo nie stało się z kaczkami, przeniosła obie kwoki do kuchni. Kiedy poszła do sklepu, towarzystwo sforsowało przeszkody i rozlazło się po podłodze.
– I jak ja teraz poznam, które są które?
– O masz, ale zmartwienie. Wrócą do swojej kwoki. Jarzębiata wysiadywała te dzikie.
Kościelny znalazł, czy też raczej dzieci znalazły, a on przyniósł, gniazdo dzikich kaczek. Jajka były opuszczone, może co zeżarło kaczkę, przecież inaczej nie zostawiłaby gniazda, a niektóre już się zaczęły wykluwać. Proboszcz zamiłowany do eksperymentów przyjął jajka z radością i chciał dołożyć wysiadującej już kwoce, ale akurat była wolna i nieszczęśliwa ta, której wyniosło kurczęta, i gospodyni nasadziła ją na nowo.